Vit Teleky: Dopóki żyję, walczę. Do ostatniej sekundy (WYWIAD)

6 квіт. 2021 |

Z piłką ręczną związany jest niemal przez całe życie, ale uwielbia także futbol. Jeszcze kilka lat temu, jako 60-latek, występował na piątoligowych boiskach. Jak zaczął pracę w Polsce? Co chciałby osiągnąć z Ruchem? Jaki wynik typuje w meczu Polska - Słowacja na zbliżających się mistrzostwach Europy w piłce nożnej? Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Vitem Telekym, trenerem KPR Ruch Chorzów.

Rozmowa z Vitem Telekym ukazała się w "Magazynie KPR Ruch Chorzów". Przed wybuchem pandemii rozdawaliśmy go naszym Kibicom podczas meczów w hali MORiS, teraz jednak nie mamy takiej możliwości, gdyż spotkania są rozgrywane bez publiczności.

Zapraszamy więc do lektury wywiadu w formie elektronicznej (poniżej), a cały magazyn można pobrać i przeczytać
TUTAJ

- Skąd wzięło się Pana zamiłowanie do piłki ręcznej?


- Od dziecka grałem w piłkę ręczną, ale także w piłkę nożną. Długo nie umiałem się zdecydować, który sport wybrać. Jeszcze w juniorach występowałem w ekstraklasie i w piłce ręcznej, i w nożnej. Trener powiedział mi wówczas, że już czas na podjęcie decyzji. W ręcznej wzięli mnie do drużyny seniorów i w ten sposób wybrałem handball.

- Nie myślał Pan o tym, żeby postawić na futbol - sport znacznie popularniejszy?

- Ale ja nie przestałem grać w piłkę nożną, wręcz przeciwnie. Długo byłem aktywnym zawodnikiem, tyle że na niższym poziomie, w piątej lidze. Grałem w piłkę aż do 60. roku życia (obecnie Vit Teleky ma 64 lata - przyp. red.), w lokalnych klubach: OFK Rakovec nad Ondavou oraz Moravany. Dawałem radę połączyć to z piłką ręczną. Mecze w ręcznej były w sobotę, a w niedzielę - piłka nożna. Grałem na pozycji stopera albo w środku pola. Na szczęście udało mi się uniknąć ciężkich kontuzji, typu kolano czy więzadła, ale nie znaczy to, że nie miałem żadnych urazów. Moja kostka nie wygląda najlepiej. Od paru lat już nie gram, ale - co ciekawe - niedawno dostałem list z przypomnieniem o odnowieniu karty zawodnika. Już tego nie zrobię, teraz mógłbym pograć już tylko z oldbojami.

- A jak przebiegała Pana kariera w piłce ręcznej?

- Pochodzę z Michalovców (40-tysięczne miasto we wschodniej Słowacji - przyp. red.), grałem w miejscowym klubie Lokomotiva Pozemne Stavby Michalovce, wcześniej była to Nafta Michalovce. Przez parę sezonów byłem także w klubie z Trebišova. Karierę zakończyłem w wieku 32 lat. Później jeszcze parę razy zdarzyło mi się pomagać drużynie.

- Po zakończeniu kariery zawodniczej od razu został Pan trenerem?

- Tak. Po skończeniu kariery najpierw pracowałem z dziećmi. To było w Rakovcu nad Ondavou - miejscowości, w której mieszkam z żoną. Zaczynaliśmy od zera - bez boisk, bez piłek, bez niczego. W ciągu pięciu lat awansowaliśmy z dziewczynami z drugiej ligi do ekstraklasy juniorek. Byliśmy pierwszą drużyną z krajów postkomunistycznych, która zagrała w wielkim turnieju w Danii - Freja Randers World Cup. Brało w nim udział 378 klubów, a my zajęliśmy trzecie miejsce.

- W jakich klubach pracował Pan później?

- W Michalovcach - obecnej Iuvencie - pracowałem z juniorkami, ponadto w moim rodzinnym mieście byłem również trenerem chłopaków - w Zempmilk i Winland. Później prowadziłem także Sečovce, Vranov, Trebišov. Czasami drużyny żeńskie, czasami męskie, to się zmieniało. Pracowałem także w Czechach, w klubie Gumarny Zubři, jako menadżer sportowy.



- Miał Pan w tamtym czasie jakieś kontakty z Polską? Słowackie zespoły grały z polskimi drużynami?

- Praktycznie od początku kariery trenerskiej miałem kontakty z Polską i drużynami z tego kraju - głównie z Wolicą oraz Iskrą Kielce. Wzajemnie zapraszaliśmy się na turnieje. Pamiętam także, że jeszcze jako zawodnik mierzyłem się ze Stalą Mielec.

- W 2017 r. po raz pierwszy podjął Pan pracę w Polsce - w SPR JKS Jarosław. Michalovce i Jarosław to miasta partnerskie. Czy to dlatego trafił Pan na Podkarpacie?

- Nie. To było zupełnie inaczej. Przypadkiem spotkałem w Koszycach, 60 km od Michalovców, zawodniczkę, która grała w latach 90. w drużynie z Jarosławia, a później pracowała w tym klubie. Zapytałem ją, co robi w Koszycach. „My na turnieju. A Ty, co robisz, trenujesz?” - zagadnęła. Odpowiedziałem, że obecnie nie. „U nas szukają trenera. Nie chcesz?” - zapytała mnie. Stwierdziłem, że jeśli się dogadamy, to nie ma problemu. Zadzwoniła do klubu i w ten sposób nawiązaliśmy kontakt.

- W lipcu 2017 r. przejął Pan zespół, który był wówczas na trzecim poziomie rozgrywek.

- Zgadza się, zespół zakończył poprzedni sezon w II lidze na 6. miejscu. Gdy przyszedłem do Jarosławia, na początku miałem zaledwie pięć zawodniczek do gry, a do tego kilka młodych piłkarek - po 14, 15 lat. Skontaktowałem się z Natalią Turkalo, która zgodziła się zagrać w Jarosławiu i od samego początku bardzo mi pomogła. Sprowadziłem także trzy zawodniczki ze Słowacji - Magdalenę Šestakovą, a także Annę Marię Musakovą i Michaelę Bajzovą. Kto był wolny, ten u nas zagrał.

- Po reorganizacji rozgrywek SPR JKS Jarosław dostał zaproszenie do I ligi. W pierwszym sezonie utrzymał się w niej, zajmując ósme miejsce. Kolejny sezon był już popisem Pana zespołu - w imponującym stylu, z dużą przewagą wywalczyliście awans do Superligi.

- Muszę powiedzieć, że od początku trenowaliśmy bardzo mocno i przyniosło to efekty. Wychodzę z założenia, że trzeba się ciągle poprawiać. Dla mnie to, co jest dzisiaj, to za mało w przyszłości. W sezonie 2018/19 wygraliśmy wszystkie spotkania poza jednym - w Lublinie. Do dziś żałuję tamtej porażki. Nie powinniśmy tego przegrać, ale trudno, stało się. W pozostałych meczach, poza jednym z Nowym Sączem, zwyciężaliśmy wysoko.

- SPR JKS został przemianowany na Eurobud JKS, a przed pierwszym sezonem w zawodowej PGNiG Superlidze Kobiet do klubu dołączyły m.in. Karolina Szczurek, Magda Balsam, Katarzyna Kozimur, Martyna Żukowska, Moniky Bancilon. Dobrze wkomponował je Pan w zespół i wydawało się, że beniaminek Superligi może nawet wywalczyć medal w pierwszym sezonie. Ostatecznie Eurobud JKS Jarosław zajął piąte miejsce.

- Celem było utrzymanie, a nie podium, ale nie ukrywam, że myślałem o medalu. Powiem tak: gdyby nie przedwczesne zakończenie sezonu z powodu pandemii, to różnie to mogłoby się potoczyć. Mieliśmy do rozegrania osiem spotkań, z czego pięć w Jarosławiu. A tam każdemu trudno się grało. O medal chciałem walczyć w tym sezonie, ale skończyło się tak, jak się skończyło (Vit Teleky odszedł z Jarosławia w sierpniu 2020 r., krótko przed rozpoczęciem sezonu 2020/21 - przyp. red.). Nie chcę do tego wracać. To już historia, napisano o tym dużo w Polsce, nie chcę już o tym mówić.


W poprzednim sezonie Vit Teleky (wówczas trener Eurobudu JKS Jarosław) i Marcelina Polańska (nr 7) byli po przeciwnych stronach barykady

- Na pewno jednak ma Pan miłe wspomnienia z meczów z Jarosławia. O kibicach tego klubu mówił Pan w samych superlatywach.

- Byli wspaniali. Nasz ósmy zawodnik. W Jarosławiu jest specyficzna hala. Kibice mają bliski kontakt z zawodniczkami, praktycznie metr od linii bocznej siedzą kibice. Czasem nie było słychać moich słów, tak było głośno.

 - Obecny sezon - poza kilkoma meczami na samym początku - rozgrywany jest bez kibiców. Brakuje ich Panu?

- Oczywiście. Mecze w Superlidze wyglądają teraz jak sparingi, chociaż… przypominam sobie, że i na sparingach mieliśmy dużo kibiców. Szkoda, że tak to wygląda, sport jest przecież dla nich.

- Po zakończeniu pracy w Jarosławiu miał Pan kilka miesięcy przerwy. Dostał Pan w tym czasie jakieś oferty?

- Były propozycje z innych klubów, ale dotyczyły nowego sezonu - 2021/22. Nie spieszyłem się z podjęciem pracy.

- Gdy zadzwonił Ruch, zdecydował się Pan przyjechać do Chorzowa. Co Pan wiedział wcześniej o naszym klubie?

- Pamiętam, że Ruch był w latach 90. w Michalovcach na turnieju. Wiem, że w Chorzowie jest bogata historia, są tradycje, tytuły mistrza Polski. Byłoby dobrze do tego nawiązać. Bardzo by mi się podobało, gdyby hala w Chorzowie znowu była trudnym terenem dla każdego rywala.

- Obecnie Ruch walczy o utrzymanie w PGNiG Superlidze Kobiet, na razie zamyka tabelę, ale w klubie wciąż jest wiara w to, że „Niebieskie” pozostaną w elicie.

- Powtórzę to, co powiedziałem po jednym z meczów Ruchu. Walczę do ostatniej sekundy, do ostatniej szansy. Dopóki żyję, walczmy!



- W pierwszym meczu w Chorzowie odniósł Pan pierwsze zwycięstwo w Ruchu. Mecz ze Startem Elbląg był wyjątkowo dramatyczny, wygraliśmy 28:27 po golu Natalii Stokowiec tuż przed końcem.

- Scenariusz i dramaturgia były niesamowite. Moja żona i córka, które oglądały ten mecz, powiedziały mi, że emocje były tak wielkie jak w finałowym spotkaniu na olimpiadzie.

- Podpisał Pan kontrakt z Ruchem, który obowiązuje także na przyszły sezon. Ma Pan już pewne plany co do kolejnych rozgrywek?

- Na razie nie wiemy, jak będzie wyglądać sytuacja. Nie wiemy, czy sportowo zapewnimy sobie utrzymanie, czy może z ligi nikt nie spadnie. Słyszymy różne opinie, mówi się, że może być w Superlidze więcej drużyn. Jeśli zostaniemy w najwyższej klasie, to na pewno chciałbym grać w nowym sezonie o trochę wyższe miejsce. Nie tylko o utrzymanie.

- Pracuje Pan w Chorzowie od kilku tygodni. Czy zdążył Pan zwiedzić miasto, okolice, Śląsk?

- Na razie nie, gdyż cały czas poświęcam drużynie, treningom, przygotowaniu do meczów. Z treningu do domu, z domu na trening i tak przez cały czas. Tak to na razie wygląda.

- A jak lubi Pan spędzać wolny czas?

- O piłce nożnej już mówiłem. Lubię także pojeździć na rowerze, zagrać w tenisa. Roweru nie mam ze sobą, miałem go w Jarosławiu, były tam piękne tereny do jeżdżenia. Słyszałem, że macie tutaj Park Śląski, ale na razie jeszcze nie miałem okazji go odwiedzić.


- Zaczęliśmy od piłki nożnej, na koniec więc jeszcze raz pytanie futbolowe. W czerwcu na Euro zmierzą się reprezentacje Polski i Słowacji. Jaki jest Pana typ?

- Oczywiście faworytem jest Polska, ale myślę, że w reprezentacji Słowacji mamy ambitnego trenera (Štefan Tarkovič - przyp. red.), który kontynuuje szkołę Jana Kozaka, wcześniejszego selekcjonera. Myślę, że zrobi z kadrą maksimum i liczę, że Słowacja jest w stanie urwać punkty Polsce. To będzie bardzo ważny mecz dla obu drużyn, pierwszy w turnieju.

- Jak Słowacy mają zatrzymać Roberta Lewandowskiego?

- Powiedzmy sobie szczerze: Lewandowski jest największym zagrożeniem, to bardzo dobry piłkarz. Myślę, że Polacy oczekują od niego trochę więcej w reprezentacji, ale jest różnica, czy grasz w Bayernie, czy w kadrze. Bayern przez cały mecz gra ofensywnie, więc Lewandowski ma okazję za okazją i w końcu strzeli gola. W reprezentacji czasem masz dwie okazje na mecz i musisz to wykorzystać. Koncepcja gry w reprezentacji i w Bayernie jest inna. Polska nie gra takim pressingiem jak Bayern, Lewandowski nie ma obok siebie w kadrze takich zawodników jak w klubie z Monachium.