Patrycja Chojnacka: Gra w Ruchu sprawia mi ogromną przyjemność (WYWIAD)

13 квіт. 2021 |

- Powiem szczerze, że Ruch to pierwszy zespół, w którym poczułam się tak dobrze od samego początku. Na Śląsku pierwszy raz spotkałam się z czymś tak fajnym, z taką otwartością ludzi. Wszystkim zależało na tym, żebym się tutaj dobrze czuła. Wszyscy się mnie pytali, jak mi się tu podoba, jak mi się mieszka, jak jest w drużynie - mówi Patrycja Chojnacka, która od sezonu 2018/19 występuje w bramce „Niebieskich”.

Rozmowa z Patrycją Chojnacką ukazała się w "Magazynie KPR Ruch Chorzów". Przed wybuchem pandemii rozdawaliśmy go naszym Kibicom podczas meczów w hali MORiS, teraz jednak nie mamy takiej możliwości, gdyż spotkania są rozgrywane bez publiczności.

Zapraszamy więc do lektury wywiadu w formie elektronicznej (poniżej), a cały magazyn można pobrać i przeczytać TUTAJ


- Pochodzisz z Lubina - miasta, w którym gra jeden z najlepszych zespołów w kraju Zagłębie.

- To prawda, ale mecze i sukcesy Zagłębia kompletnie nie miały wpływu na to, że w czwartej klasie podstawówki zaczęłam trenować piłkę ręczną. Powiem więcej, gdy poszłam do klasy o profilu piłki ręcznej, nawet nie miałam pojęcia, na czym to polega. Ale zakochałam się w tym sporcie.

- Kto zatem namówił Cię do szczypiorniaka?

- Miałam szkołę sportową pod blokiem. Przyszedł taki moment, że trzeba było wybrać profil. Rodzice namówili mnie na to, żeby była to piłka ręczna. Przekonywali, że to sport drużynowy, coś zupełnie innego od sportów indywidualnych. Mówili, że będę miała dużo koleżanek, dużo wyjazdów. Zaufałam im i okazało się, że naprawdę mi się to podoba. Dziś mogę powiedzieć, że jestem bardzo wdzięczna rodzicom, że zachęcili mnie do uprawiania piłki ręcznej, bo okazało się to wspaniałą przygodą. Dzięki temu zwiedziłam kawał świata, poznałam fantastycznych ludzi i przeżyłam mnóstwo niezapomnianych chwil.

- Od samego początku zajęłaś miejsce w bramce?

- Nie. Ze względu na warunki fizyczne byłam początkowo prawą rozgrywającą, dopiero w późniejszych latach, w gimnazjum, trafiłam na bardzo fajnego trenera od bramkarek, który zaszczepił we mnie miłość do gry między słupkami. To właśnie dlatego zdecydowałam się na bramkę.

- Pozycja trudna, czasem niewdzięczna, bo pewnie nie raz, nie dwa oberwałaś po rzutach rywalek…


- Niewdzięczna, ale też myślę, że jedna z ważniejszych w drużynie. Tak naprawdę zawsze na końcu jest jeszcze bramkarz, jestem jeszcze ja. To było w tym fajne, bardzo mi się podobało. Zawsze byłam tą ostatnią deską ratunku.

- W 2010 r. trafiłaś po raz pierwszy na Górny Śląsk.

- Dostałam propozycję, by pójść do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Gliwicach. Nie mogłam zrezygnować z takiej okazji. To był pierwszy krok w kierunku zawodowej gry w piłkę ręczną. Na trzy lata przeniosłam się do Gliwic.


Absolwentki SMS Gliwice, Patrycja Chojnacka pierwsza z prawej w dolnym rzędzie

- Koleżanki z tamtej klasy spotykasz teraz w Superlidze?

- Tak, wiele koleżanek z klasy gra aktualnie w Superlidze. Jeśli chodzi o mój rocznik, to np. bardzo dobrze znana chorzowskiej publiczności Zuzia Ważna - była zawodniczka Ruchu Chorzów, potem Zagłębia Lubin, a aktualnie KPR Gminy Kobierzyce. Kilka lat przede mną ten SMS kończyła także Asia Rodak. Mój rocznik był ostatnim w Gliwicach. Później szkoła została przeniesiona do Płocka.

- Wróciłaś w 2013 r. do Lubina i podjęłaś walkę o miejsce w Zagłębiu, które było wówczas wicemistrzem Polski.


- Bardzo mile wspominam tamten okres. Zaraz po skończeniu szkoły trafiłam do drużyny, w której grały same gwiazdy bądź ikony polskiej piłki ręcznej. W tak młodym wieku walczyłam z nimi o najwyższe cele. Byłam trzecią bramkarką. Oprócz mnie w kadrze Zagłębia były dwie bardzo doświadczone zawodniczki - Monika Maliczkiewicz i Natasza Tsvirko. Jak na bramkarkę, która dołączyła do pierwszego zespołu z juniorek, i tak dostawałam sporo szans na grę od trenerki Bożeny Karkut. W pierwszym sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej zdobyłam z Zagłębiem srebrny medal mistrzostw Polski. Miałam możliwość gry w europejskich pucharach. Trzy razy z rzędu uczestniczyłam w Final Four Pucharu Polski, dwa razy - w 2014 i 2015 r. - zajęłyśmy drugie miejsce, a raz trzecie - w 2016 r.

W Zagłębiu byłam przez trzy lata, w międzyczasie nastąpiła duża rotacja w bramce. Przyszła Monia Wąż. Moimi koleżankami, a zarazem rywalkami do gry w bramce, przez cały czas były doświadczone i świetne zawodniczki. Ciężko było mi z nimi wygrać, a siedzenie na ławce do końca mnie nie satysfakcjonowało. W końcu powiedziałam sobie, że muszę wyjechać, spróbować czegoś innego, dać sobie szansę.


Patrycja w barwach Zagłębia Lubin (Fot. Paweł Andrachiewicz/Press Focus)

- W 2016 r. zgłosił się AZS Łączpol AWFiS Gdańsk.


- Kocham morze! Tam jest cudownie. Kiedy więc dostałam propozycję z Gdańska, nie mogłam z niej zrezygnować. Wiedziałam, że do Lubina, mojego miasta rodzinnego, zawsze mogę wrócić. Chciałam zaryzykować.

- Morze w Gdańsku mają piękne, ale klub za długo na powierzchni się nie utrzymał…

- Dokładnie tak. Było pięknie, cudownie, ale główny sponsor wycofał się w trakcie rozgrywek i klub został rozwiązany. Musiałam szukać czegoś innego.

- Czy już wtedy Ruch był dla Ciebie opcją?

- Wtedy oferty nie dostałam. Dopiero później,  gdy podpisywałam już kontrakt w Chorzowie, dowiedziałam się, że w 2017 r. działacze Ruchu mieli plany, jeśli chodzi o mnie, ale ostatecznie sięgnęli po Renatę Kajumową, która grała ze mną w Gdańsku. Trafiłam do Korony Handball Kielce. Też tylko na rok. W trakcie sezonu 2017/18 otrzymałam propozycję z Ruchu. Zdecydowałam, że będzie to dla mnie najlepsza opcja, choć przyznam, że bardzo długo się nad tym zastanawiałam.

- Dlaczego?

- Sama nie wiedziałam, czy kolejna zmiana klubu będzie dobrym pomysłem. Z Zagłębia do Gdańska, z Gdańska do Kielc, kolejna przeprowadzka, kolejna zmiana drużyny i otoczenia w tak krótkim czasie…  Przychodząc tutaj, wiedziałam, że klub, prezesi pokładają we mnie wielkie nadzieje. Miałam obawy, czy sprostam, ale chciałam się z tym zmierzyć, podjąć rękawicę. Cieszę się, że tak wyszło.

- Gdy przychodziłaś do Chorzowa, w 2018 r., byłaś przedstawiana jako bramkarka z doświadczeniem w reprezentacji.

- Nie było tego aż tak dużo. Jako uczennica SMS-u Gliwice byłam powoływana do kadry juniorek i do kadry młodzieżowej. Kiedyś miałam konsultacje u trenera Kima Rasmussena. Będąc w Gdańsku, byłam powoływana do kadry B. Później, jak przeszłam do Kielc, moja kariera w kadrze się zakończyła. Dostałam kilka powołań, ale nie mogłam pojechać ze względu na kontuzje. Od tamtej pory nie byłam już powoływana. Na pewno jednak marzy mi się jeszcze zagrać z orzełkiem na piersi i mam ogromna nadzieję, że tak się stanie.

- Debiut przed chorzowską publicznością miałaś wręcz wymarzony. W 2. kolejce sezonu 2018/19 Ruch rozgromił Piotrcovię 32:18. Broniłaś jak w transie.

- Faktycznie, był to mój pierwszy mecz w Chorzowie. Lepiej nie mogłam sobie tego wymarzyć. Chciałabym, żeby kiedyś taki mecz się jeszcze powtórzył.



- A jak wspominasz pierwsze wejście do szatni Ruchu, pierwszy trening?


- Od początku poczułam się bardzo fajnie, przyjemnie, panowała rodzinna atmosfera. Pamiętam pierwszy trening z trenerem Jarosławem Knopikiem. Usiadłyśmy razem w kółku, trener pytał nas o to, jak spędziłyśmy wakacje, jak nam minął czas. Od razu zostałam przyjęta bardzo dobrze przez koleżanki z drużyny. Powiem szczerze, że to był chyba pierwszy zespół, w którym poczułam się tak dobrze od samego początku. W ogóle na Śląsku spotkałam się z czymś takim fajnym, że wszystkim zależało na tym, żebym się tutaj dobrze czuła. Wszyscy się mnie pytali, jak mi się tu podoba, jak mi się mieszka, jak jest w drużynie. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim w nowym klubie. Z taką otwartością ludzi i troską. To jest coraz rzadziej spotykane.

- Pewnie wcześniej o Śląsku słyszałaś inne opinie. I jeszcze ta gwara…

- Gwary koleżanki oczywiście mnie uczyły. Śmiałam się z tego w szatni, z tych wszystkich słówek, których nie rozumiałam. Nie sądziłam jednak, że tak szybko wejdzie mi to w krew. Teraz to ze mnie śmieją się w domu, że „zaciągam po śląsku”. Ogólnie mogę powiedzieć o Śląsku, że bardzo się zmienił. Porównując to, co pamiętam z czasów liceum w Gliwicach, do tego, co jest teraz - to duża zmiana na plus.

- Masz jakieś ulubione miejsca do spędzania wolnego czasu na Śląsku?

- Ogólnie Śląsk jest dla mnie bardzo atrakcyjny. Nadal jeszcze go odkrywam. Podoba mi się Park Śląski, rynek w Katowicach. Jest wiele ciekawych miejsc, gdzie można miło spędzić czas.

- Wróćmy do Ruchu, który od ubiegłego sezonu walczy w zawodowej PGNiG Superlidze Kobiet. W ośmiozespołowej elicie nie jest łatwo, ale się nie poddajecie. A po wygranych potraficie się cieszyć jak mało która drużyna.

- Zarówno w zeszłym sezonie, jak i w tym tych zwycięstw jest mało, dlatego każde bardzo nas cieszy. Ogólnie mam takie odczucie, że tu, w Ruchu, dziewczyny bardzo cieszą się z samej gry. Gra sprawia im przyjemność. Może właśnie dlatego tak bardzo dobrze się tutaj czuję. Wcześniej tego nie odczuwałam. Gra w Ruchu zaczęła mi sprawiać ogromną przyjemność, być może „zaraziły” mnie tym koleżanki z drużyny. Każde zwycięstwo bardzo nas buduje, zacieśnia więzi w drużynie. Szkoda, że tego jest tak mało na ten moment, ale mam nadzieję, że wszyscy jeszcze będziemy się bardzo cieszyć na koniec sezonu.
W trakcie obecnych rozgrywek nastąpiła u nas zmiana trenera (Marcina Księżyka zastąpił Vit Teleky - przyp. red.). Jako sportowcy musimy się szybko przestawić i dostosować do nowej sytuacji. Wiadomo, że jeden trener wymaga od nas pewnych rzeczy, a drugi czegoś innego. Staramy się wyciągać z takich sytuacji to, co jest dla nas najlepsze.

- Brakuje Ci w tym sezonie kibiców na trybunach?

- Bardzo. Gramy dla kibiców, to sprawia nam ogromną frajdę. Bez nich gra się ciężko, ale musiałyśmy się z tym zmierzyć, przestawić. Sezon jest inny niż wszystkie poprzednie. Jeden mecz się odbywa, drugi nie. Nieraz cały tydzień szykowałyśmy się pod danego rywala, a potem okazało się, że mecz nie może się odbyć. Mam jednak nadzieję, że mimo tych trudności wszystko potoczy się po naszej myśli, utrzymamy się i wszyscy będziemy zadowoleni.



- W składzie Ruchu są trzy bramkarki: oprócz Ciebie także Kaja Gryczewska i Wiktoria Bednarek. Jakie są Wasze relacje?


- Fajnie się dogadujemy, nasza rywalizacja jest zdrowa. Jak mi nie idzie, to wchodzi do bramki Kaja albo Wiktoria, działa to także w drugą stronę - jak im nie idzie, to wchodzę ja. Fajne jest to, że się uzupełniamy, współpracujemy. Powiem szczerze, że cieszę się, kiedy koleżanki wchodzą i bronią wszystko. Serce się raduje. Cieszę się, jeśli im idzie, bo przecież wszystkie razem pracujemy na jedno konto.

- Razem rozpracowujecie rywalki, staracie się przewidzieć ich zachowania?

- Tak, przed meczem bardzo dużo analizujemy, rozmawiamy ze sobą. Zdarzyło się też, że któraś z nas „czuje” daną zawodniczkę przy rzucie karnym albo potrafi odczytać jej poruszanie po boisku. W trakcie meczu dużo podpowiadamy sobie. Na przykład gdy do bramki wchodzi Kaja, to czasem mówimy jej: „Słuchaj, pamiętaj, uważaj na to i na to”. Są podpowiedzi z naszej strony, z ławki. Oglądamy także dużo sytuacji po meczu - co zrobiłyśmy źle, co wyszło, co zaskoczyło.

- W 2018 r. podpisałaś z Ruchem dwuletnią umowę, którą później przedłużyłaś jeszcze o rok. Co dalej?

- Mój kontrakt wygasa w maju, nie było jeszcze rozmów o mojej przyszłości. W tym momencie najważniejsze jest dla mnie utrzymanie, chcę dołożyć wszelkich starań, żebyśmy w przyszłym sezonie dalej walczyły w elicie. Nie da się ukryć, że sytuacja jest na ten moment dość ciężka, ale nie spuszczamy głów, staramy się zachować optymizm, dobrą atmosferę w drużynie. Większość ludzi pewnie skazało nas na porażkę, ale my cały czas wierzymy, że będzie dobrze.

- Porozmawiajmy o Twoich zainteresowaniach. Kiedyś wspomniałaś o kosmetologii…

- Zgadza się, kończyłam szkołę w Kielcach, nawet pracowałam w zawodzie. Uwielbiam to, jest to dla mnie odskocznia od sportu. Aktualnie nie pracuję, zrobiłam sobie przerwę, bo chcę skończyć inne studia - na AWF w Katowicach - ale nie ukrywam, że bardzo za tym tęsknię. Czuję się w tym bardzo dobrze.

- Marzy Ci się własny salon kosmetyczny po zakończeniu kariery w piłce ręcznej?

- Plany są, ale nie chciałabym o tym za dużo mówić, żeby nie zapeszać. Na pewno jakąś przyszłość z tym wiążę po zakończeniu kariery sportowca.

- Wspomniałaś, że kochasz morze…

- Kocham morze, nie tylko to nasze, kocham także podróże. Zawsze w przerwie między sezonami staram się gdzieś wyjechać, coś zwiedzić, odpocząć. Uwielbiam poznawać nowe kultury, nowych ludzi, próbować nowych potraw. Uwielbiam morze, mogłabym zamieszkać w nadmorskiej miejscowości i podejrzewam, że większość wolnego czasu spędzałabym, spacerując po plaży. Niestety na co dzień tego czasu dla siebie mamy tak niewiele, że nie mam okazji za często być nad morzem. Każdą wolna chwilę staram się także poświęcać rodzinie, gdyż nie mamy okazji widzieć się zbyt często - jedne święta, drugie święta, czas bardzo szybko płynie.



- Jak rodzina przeżywa Twoje mecze?


- Jestem jedynaczką, dlatego też cała rodzina bardzo mnie wspiera w tym, co robię. Jak tylko grałam mecz w Lubinie albo gdzieś w pobliżu, to wszyscy przyjeżdżali mi kibicować. Oczywiście gdy jeszcze było to możliwe, przed wybuchem pandemii. Babcia szykowała przepyszny obiad, piekła ciasta, cała rodzina przychodziła na mecz, było to takie „małe święto” u mnie w domu. Teraz kibicują przed telewizorem. Żyją tym tak jak ja, cieszą się z każdego zwycięstwa i przeżywają każdą porażkę. Najbardziej zagorzałym kibicem w rodzinie jest mój dziadek. Bardzo przeżywa moje mecze. Wydaje mi się, że to „przeze mnie”, a nie z racji wieku, nabawił się problemów z ciśnieniem (śmiech).

- Czy w wolnym czasie oglądasz mecze piłki ręcznej, czy też wolisz się odciąć od sportu?

- Oczywiście, że oglądam piłkę ręczną. To nasz sposób na życie, styl życia, można nawet powiedzieć, że to jest uzależnienie. Po prostu nie da się inaczej. Bardzo lubię oglądać przede wszystkim męską piłkę ręczną. Jest zdecydowanie inna od żeńskiej. Dużo siły, fajnych rzutów. Lubię oglądać grę bramkarzy, na przykład Andreasa Wolffa (niemiecki bramkarz Łomży VIVE Kielce - przyp. red.). Czasem jednak przyznaję, że mam już przesyt. Trzeba wtedy znaleźć złoty środek.

- A inne dyscypliny sportu?


- Lubię oglądać piłkę nożną i siatkówkę. Byłam w Spodku na meczach siatkówki. Jeszcze jak grałam w Lubinie, to zaczęła się tam bardzo fajnie rozwijać siatkówka męska (Cuprum Lubin - przyp. red.). Gdy awansowali do PlusLigi, zaczęłam chodzić na mecze siatkówki. Bardzo przyjemnie się to oglądało.

- Studiujesz na AWF. Myślisz o pracy trenerskiej w przyszłości? Debiut w tej roli masz już za sobą.

- W lutym 2020 r. byłam z juniorkami Ruchu na turnieju 1/8 finału mistrzostw Polski w Legnicy, jako asystentka trenera, czyli Kasi Wilczek. Pomagałam Kasi, jeśli chodzi o pracę z bramkarkami. Nadarzyła się taka okazja, że mogłam z nimi pojechać i powiem szczerze, że było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Pierwszy raz byłam na takiej imprezie i to nie jako zawodniczka. Szkoda, że nie udało nam się przejść dalej, ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś pojadę z dziewczynami na taki turniej.